Plan B, artysta znany z płyty „The Defamation of Strickland Banks” oraz kilku naprawdę udanych ról w świetnych brytyjskich filmach jak „Adulthood”, „Harry Brown” czy „The Sweeney”, łączy swoje filmowe jak i muzyczne zamiłowania i tworzy wielki twórczy projekt jakim właśnie jest „Ill Manors”. To nie tylko film, ale i rap-płyta, z której utwory stanowią narrację do filmu.
Brytyjczyk zaprasza do miasta, które za chwilę będzie gospodarzem igrzysk olimpijskich, zaprasza do rewirów, gdzie turyści raczej się nie zapuszczają, ale pokazuje jednocześnie, że nie tylko w slumsach czai się patologia. To nie żadna wyjątkowa historia, czy niezwykła opowieść. To bohaterowie jakich wielu. Dlatego nie ma co mówić o pojedynczych wątkach. Czego można się spodziewać, pewnie każdy się domyśla. Dilerzy, gangsterzy, ćpuny, prostytutki, samotne matki, młodociani przestępcy, porzucone niemowlaki. Reżyser przykłada jednak sporą wagę, by prześledzić ich historię, aż od wczesnego dzieciństwa. W rytm dynamicznych rapowych kawałków pokazuje widzom jedne patologie rodzące inne, błędne koło społeczne, które zatacza coraz szerszy krąg.
Fabuła filmu była nie raz już pokazywana w kinie. Ben Drew robi to jednak bardzo współcześnie, bądź co bądź opowiada o swoim pokoleniu i sytuacjach, gdzie sam mógłby być, gdyby nie sztuka. Udaje mu się zawrzeć silny ładunek emocjonalny, mimo wielu postaci nie pogubić w opowiadanej historii i wszystko ładnie podsumować, choć na pewno nie skończyć. Z pewnością film posiada pewną autentyczność i prawdziwość, której tak często brakuje chociażby w amerykańskim kinie.
„Ill Manors” nie jest ani ładny, ani rozrywkowy, ani efektowny. Nie pokazuje, jak ludzie wybijają się z szarych blokowisk. Dzieło to ilustruje jednak idealną kooperację między obrazem a dźwiękiem, filmem a muzyką. Dla wszystkich miłośników treści polecam obejrzeć najpierw film, a później zapoznać się z płytą pod tym samym tytułem.
źródło: Filmweb.pl